poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Kileś....

Ponieważ już kilka osób zapytało, co to takiego ten kileś, spieszę z wyjaśnieniami ;)

Wiele, wiele, wiele... latek temu (ile to się nie przyznam :P) byliśmy we Włoszech. Zamieszkiwaliśmy w apartamentowcu, w 6 osobowym mieszkanku z wszelkimi wygodami i blisko plaży, ale dosyć daleko od centrum. Wracając z kuzynką w nocy z dyskoteki,"lekko" podchmielone, stwierdziłyśmy że jesteśmy głodne. A że reszta towarzystwa spała snem sprawiedliwych i nie chciałyśmy ich budzić, całą drogę zastanawiałyśmy się, co by tu wrzucić szybkiego na ruszt, tak żeby ich nie pobudzić i zeby nie oberwać jakimś laczkiem czy innym butem :>
Pod samymi drzwiami mieszkanka doznałam olśnienia. Przypomniało mi się, że w lodówce stoi mój kisiel, który zrobiliśmy jako deser ( a którego nie dałam już rady po obfitym obiedzie unieść :D ) i stwierdziłam z olbrzymim zadowoleniem na facjacie "- A ja mam kilesia! "
Kuzynka spojrzała na mnie wzrokiem totalnie zbaraniałym, wydukała z siebie jękliwe "- Że he ? " po czym obie jak na komendę dostałyśmy ataku śmiechu :D
Musiałyśmy wyjść na dwór, żeby nie ryczeć jak dwie zarzynane łowce na klatce schodowej i zanim udało nam się jako tako uspokoić minęła dobra godzina :)
A kileś pozostał i tak nam się plącze po słowniku ;)



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz